Są takie dwa zdania, które wracają w mojej pracy, jak bumerang: „nic nie czuję” i „nic nie chcę czuć”. I jedno, i drugie znam niemal doskonale. Przez większość mojego życia wierzyłam, że emocje są problemem i ćwiczyłam się w nieczuciu, tłumieniu, znieczulaniu.
Ta zbrojownia, z której korzystamy, aby tłumić nasze emocje jest głęboka i bogata w przeróżne strategie, które zagwarantuję nam nieczucie.
Szczerze?
Z wszystkiego potrafimy zrobić użytek: jedzenie, bieganie, zakupy, sex, religia – byle tylko nie czuć, byle tylko pozbyć się tego, czego nie rozumiemy, tego, co trudne i uwiera. Bo łatwiej powiedzieć „Ty dupku”, niż „zabolały mnie te słowa”.
Bo łatwiej przeglądać telefon, niż zapytać siebie „co czuję?”.
Bo łatwiej trzasnąć drzwiami, niż powiedzieć „porozmawiajmy”.
A im bardziej to, co niewygodne dobija się do głosu, tym mocniej staramy się przykryć, odciąć, zagłuszyć.